Dorota Wodecka-Lasota w rozmowie z Jerzym Pilchem (fragment z Wysokich Obcasów)
A spotkał już pan „tę, z którą spędzi resztę życia? Która daje siłę, czuwa nad panem, a pan nad nią? Tę, z którą wieczorami ogląda pan HBO i pije herbatę z sokiem malinowym”?
Tak.
Czego się pan boi w tym związku?
Wszystkiego.
Pisał pan o samotności. O tych, którzy „budzą się w środku nocy i przeraża ich ktoś obok śpiący i myśl, że nie będzie się w pojedynkę jeszcze parę godzin i potem całe rano, jest straszna”. To jak pan sobie w tej miłości z tym radzi?
Trzeba szanować głód samotności drugiego człowieka. Zwłaszcza głód samotności związanej z pracą. Na to trzeba znaleźć recepturę. Przez długi czas uważałem, że szukanie receptur to frajerstwo: albo jesteśmy razem, albo nie. A jak razem, to być może i do wyniszczenia. Wielka miłość z natury rzeczy jest fizyką wysokich temperatur. Schładzać to dla zdrowia? Raczej triumfować, że taka gorączka przyszła! Ale można nie dawać rady, bywają zapaści, kryzysy.
Znów wspomnę Miłosza: prawdziwa samotność jest trudna do przyjęcia, ale raz przyjęta wynagradza. Z równym utęsknieniem czekam na jej obecność i na powrót do samotności, która w ważnym paśmie jest uwarunkowana pracą, pisaniem. Nie bardzo mogę być z kimś, kiedy pracuję, a pracuję codziennie, więc jest pewien problem.
Zawsze i właściwie we wszystkich dziedzinach byłem outsiderem. Np. jakieś 80 procent wódki sam wypiłem w życiu. Ja uwielbiałem sam!
PS Samotni, outsiderzy… nieimprezowi.. włóczący się letnimi nocami po mieście.. Tacy, z którymi pije się dobre wino na ławeczce przed Łazienkami, szuka naleśników na Ursynowie albo chodzi po bagnach za stadniną. Z takimi jest dobrze. Wyprowadzają na manowce.
Aż nie chce się wracać.