Zmieniasz miejsce zamieszkania, pracę, partnera, a czasem nawet całe podejście do życia. Dlaczego? Ponieważ zmieniasz SIĘ.
To, co kiedyś było dla Ciebie najodpowiedniejsze, dziś już takie nie jest. Wewnętrznie zmieniają się również otaczający Cię ludzie i warunki dookoła. Jak to ogarnąć? Może po prostu zaakceptować i pozwolić sobie na tułaczkę od zmiany do zmiany?
O ile zewnętrzne zmiany (praca, samochód, fryzura) sprawiają przyjemność, stanowią pewną ciągłość, o tyle te dotyczące uczuć, oznaczają zwykle konieczność rozpoczynania od nowa. Od zera. Po raz kolejny poznajesz kogoś, uczysz się go, starasz się akceptować ze wszystkimi zaletami i wadami, próbujesz mu zaufać, przechodzicie okres docierania, potem pierwszych „kryzysów”, pierwszej różnicy zdań, godzenia się.
I któregoś dnia to wszystko ma się skończyć. Któregoś dnia masz zacząć wszystko od nowa z inną osobą. A za jakiś czas – z kolejną. A potem być może jeszcze z następną?
Wiem, że tak w życiu bywa. Jednak osobiście, mimo całej mojej otwartości na ludzi i przyjemności, jaką czerpię z poznawania ich, w bliskich relacjach chciałabym tej zmienności uniknąć. W moim odczuciu jest to rodzaj tułaczki, która widocznie nie leży w mojej naturze.
Nie mówię, że to jest dobre albo złe. Jedni przesadzają, tworząc sztuczne problemy, robiąc „z igły widły”, drudzy próbują być ze sobą „na siłę”. Pewnie nie każdy związek można uratować i nie wszystkie ratować warto, ale zawsze można spróbować zastanowić się nad tym, zanim padnie ostatnie słowo.
Wyrobić się na zakręcie
Często piszę o relacjach, w których czegoś brakuje. Ważne powody sprawiają, że początkowo bardzo zakochani ludzie, przestają widzieć sens w dalszym wspólnym życiu i rozstają się. Tu większych wątpliwości nie ma. Nie wyrobili się na zakręcie.
Ale bywają przecież „zdrowe”, świetnie dobrane pary. U nich rzadko można by dopatrzyć się wielkich problemów, żadnego zakrętu nie widzę, a jednak wraz z upływem czasu coś się psuje. Przyzwyczajenie, nuda, nic specjalnego się nie dzieje. Dochodzą do wniosku, że wspólne życie nie rozwija ich. Być może więcej doświadczyliby osobno – bez związkowych zobowiązań, przyzwyczajeń, hamulców.
Wypalone relacje. Nie całkiem wypalone, tylko jakby przygaszone. Niby mogą iść dalej razem, ale nie mają już w sobie takiej energii, szaleństwa, siły, motywacji, żeby wspólnie przebiec choćby kawałek inną niż zwykle ścieżką, niecodzienną drogą, zrobić coś „szalonego”.
Okazuje się, że samemu źle, ale i w udanym związku też wcale nie tak fascynująco…
Przeczytaj: Lepiej samemu niż w złym towarzystwie, ale lepiej w dobrym niż samemu
Chociaż tak naprawdę między nimi nic się nie stało, to wyłącznie kwestia oczekiwań, wewnętrznego nastawienia i nowego podejścia. Nowego podejścia obu stron. Tu zwykle pojawia się haczyk, bo w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz. O jak ładnie to zdanie tutaj pasuje ;) Najczęściej jedno z nich wyraźnie widzi problem, drugie nie widzi go wcale albo nie chce widzieć.
Zobacz też: Kryzys w związku i Sposoby ratowania związku
Co zmienić – siebie (myślenie, nastawienie) czy otoczenie?
Wyobrażamy sobie, że trzeba koniecznie zmienić otoczenie, żeby życie zmieniło się na bardziej ekscytujące, rozwijające, odkrywcze. Niektórych kusi, aby porzucić wszystko i zacząć od nowa. Z czystą kartą.
Wprawdzie znamy takie sytuacje, ale zdarzają się nielicznym, chyba tylko szczęściarzom – jedna wielka zmiana jak huragan przechodzi przez ich życie, rozwalając wszystko w drobny pył, aby na tym pustym polu powstało coś nowego, lepszego.
Zazwyczaj jednak wcale nie jest tak kolorowo. Wprowadzamy zmiany, bo wiemy, że oznaczają one jakiś progres, powiew świeżości, dają nową energię, coś wnoszą. Każda zmiana jest dobra, ale działa, dopóki nie straci statusu nowości. Potem historia powtarza się.
Trzeba pamiętać, że w zmianie nie najważniejszy jest sam efekt świeżości (bywa on największą pułapką), ale potencjał, jaki owa zmiana ze sobą niesie. Poza tym zawsze stanowi ona pewne ryzyko – nigdy nie wiadomo, czy będzie to zmiana na lepsze czy gorsze. Ci, którzy twierdzą, że gorzej już być nie może, mają tu mniejszy dylemat :)
Różnie bywa
Jedni próbują ratować, co się da, a inni nie chcą już żadnych zmian, nawet na lepsze. Pragną po prostu wszystko zakończyć. Wyplątać się. Ich też trzeba jakoś zrozumieć. Nie każdej parze pisane jest zostać starym dobrym małżeństwem.
Chociaż muszę przyznać, że sama jestem w tej kwestii jednak idealistką i jeszcze w sobie wytrwale walczę o moją prywatną „utopię” :) Wcale nieromantyczne, ani przesadnie zgodne. Wystarczy stare i dobre.
:)