PORADY ZWIĄZKOWE - POMOC PSYCHOLOGICZNA - ARTYKUŁY I FELIETONY NIE TYLKO O RELACJACH

Babska solidarność nie uchroni od zdrady

Gdyby kobiety były solidarne, to nie byłoby zdrad – och jak często słyszę te słowa. Po pierwsze, moim zdaniem niczego by to nie zmieniło – przynajmniej w kwestii związkowej. Po drugie, problem zdrady da się rozwiązać zupełnie inaczej.

mali_3Czasem z określeniem „babska solidarność” spotykam się w środowisku kobiet biznesu, jednak najczęściej mimo wszystko pojawia się ono w kontekście relacji damsko-męskich. I o ile w niektórych sferach życia babska solidarność rzeczywiście przydałaby się, o tyle uzależnianie od niej trwałości związku, wydaje mi się mało skuteczne. A powołujemy się na nią zaskakująco często.

O co chodzi z tą babską solidarnością?

Nawet, jeśli jej nam brakuje, to i tak nie wiem, po co w ogóle miałaby być potrzebna. Czy w relacji ja-mój mężczyzna mam liczyć na to, że kiedy on zacznie flirtować z inną kobietą, a nie daj Boże, dobierać się do niej albo najgorzej – angażować uczuciowo, to ona ostentacyjnie da mu w twarz, czym wyrazi swoją babską solidarność i tym samym uchroni nasz związek od zdrady? No błagam… Czy to nie jest zdejmowanie odpowiedzialności z mężczyzny i obarczanie nią kobiety? Tak samo panowie mogą powoływać się na męską solidarność. Kolega koledze podobno dziewczyny nie odbije… Tylko gdzie wtedy jest ta dziewczyna? Czy to nie do niej wówczas należy powiedzenie „stop”?

W relacji kobieta-mężczyzna są tylko dwie osoby. I najważniejsze rozgrywa się między nimi. Wszystko inne jest wtórne.

A o stwarzaniu warunków do niewierności i tzw. kuszeniu losu napiszę innym razem.

Czego więc tak naprawdę potrzebujemy?

Zaufania. Zaufania do swojego mężczyzny i zaufania do innych kobiet. A przede wszystkim do siebie. Siebie siebie siebie. Zawsze zaczynamy od siebie. Bez wewnętrznej mocnej bazy, nie stworzysz związku nawet z najbardziej zakochanym w Tobie, uczciwym mężczyzną.

1. Zaufanie do siebie

Przed Tobą przyszłość. Niezależnie od tego, w jakim jesteś wieku, pomyśl sobie, że możesz zmienić komfort swojego życia w perspektywie wielu lat. Zdaj sobie z tego sprawę.

Żyjemy w komfortowym świecie. Oczywiście, że doświadczamy cierpienia pod różnymi postaciami, ale nie musimy walczyć o to, co zdobyły już dla nas kobiety poprzednich pokoleń. Nie musimy stawać do boju o podstawowe rzeczy. Nie musimy wyrywać niczego siłą. Teraz możemy być mądre i kochające. Możemy zająć się sobą.

I tu pojawia się kwestia poczucia własnej wartości. Mam wrażenie, że bardzo nam się to pojęcie zużyło. A jest tak istotne. Z poczuciem wartości nikt z nas się nie rodzi. Zdobywamy je. Żyjąc w sprzyjającym nam i kochającym otoczeniu. Ale któż z nas miał wokół siebie od pierwszych chwil istnienia takie „idealne warunki”? Zwykle przeżywamy lepsze i gorsze momenty, które nas kształtują. Nie wiadomo, kogo za to winić. To są rzeczy delikatne. Wiele można zrzucić na rodzinę. Ale niektórzy wychowali się we wspaniałych, zdrowych rodzinach, a jednak coś kiedyś gdzieś „nie zahaczyło”, jakiś szczegół nie zgrał się z resztą i też nie mają w sobie tej w pełni bezpiecznej bazy.

Skoro nie otrzymaliśmy jej w toku życia, to prędzej czy później musimy zająć się zdobywaniem jej samodzielnie.

Przez lata uczymy się nie widzieć tego, co nam dolega. Jednak mnóstwo jest takich momentów (zwłaszcza w relacjach damko-męskich), kiedy to właśnie związek jest jakby papierkiem lakmusowym naszego wnętrza. Na wierzch wychodzą wszystkie nasze lęki i „braki”.

Domaganie się babskiej solidarności, to tylko kolejna forma zagłuszenia ich w sobie. Próba ucieczki, aby nie dostrzegać ich, nie przeżywać, nie konfrontować się z nimi samemu. Przerzucanie odpowiedzialności na zewnątrz.

Twoje poczucie bezpieczeństwa, spokój i szczera wewnętrzna pewność siebie wpływa na trwałość związku, a nie babska solidarność. Choć oczywiście bardzo dobrze, jeśli potrafimy taką zbudować.

2. Zaufanie do innych kobiet

Tu mam zasadę prostą – spokojnie, nie wszystkie dziewczyny rzucają się na zajętych mężczyzn. A te nieliczne, które to robią są na tyle poplątane (mam tu na myśli różne zaburzenia osobowości i „skomplikowane charaktery”), że po prostu staram się ich unikać. Nie mam ani siły, ani ambicji, aby je „naprawiać” (to raczej temat na terapię, a nie doraźną koleżeńską pomoc), kontrolować sytuację albo kierować się przesłaniem „miej oczy szeroko otwarte”.

Myślę, że jako kobiety dobrze je wyczuwamy. A to dużo ułatwia.

Na start polecam zwykłe zaufanie, ponieważ tak jak już wcześniej pisałam – sprawa rozgrywa się przede wszystkim między Tobą i mężczyzną. Twoim zadaniem nie jest być detektywem waszego związku. Zresztą naturalne nastawienie osoby „zdrowej psychicznie” to nie podejrzliwość, ale ufność wobec otoczenia.

I wreszcie…

3. Zaufanie do swojego mężczyzny

Zwykle jesteśmy zapobiegawcze, bo chcemy uniknąć cierpienia. Czasami wolimy podejrzliwość i budowanie negatywnych scenariuszy (na wszelki wypadek) właśnie po to, aby przygotować się na najgorsze, uniknąć nieprzyjemnego zaskoczenia, rozczarowania czy nawet bólu.

Ale nawet jeśli wiesz, jaki jest świat i że wszyscy mężczyźni (również Twój) są tylko ludźmi, nie możesz się bać. Strach w relacjach zawsze działa na naszą niekorzyść. Podobnie jak nadmierna zazdrość – męczy obie strony. Niepotrzebnie. Tym bardziej, że często nie ma ku niej podstaw.

I tego znowu nie rozwiąże ani babska solidarność, ani trzymanie pod kloszem.

Niektórym kobietom pomagają racjonalne przemyślenia. Wszystko wówczas wraca do normy. Być może co jakiś czas potrzebują przywołać je ponownie, ale zawsze ostatecznie wygrywają walkę z wewnętrznym niepokojem na korzyść psychicznej stabilizacji i wolności. Natomiast innym przemawianie sobie do rozsądku nie wystarcza. Te zwykle potrzebują pomocy z zewnątrz, ponieważ ich problem leży głębiej i w mniejszym stopniu zależy od siły woli. Od tej grupy dziewczyn słyszę zwykle – nie chcę martwić się tak i zadręczać, ale to silniejsze ode mnie. I ja je rozumiem. Kierunek terapia.

Naprawdę, kiedy Twój mężczyzna wychodzi z domu (to o ile jest w miarę „zdrowym” człowiekiem), nie po to, aby podrywać kobiety za Twoimi plecami. A jeżeli to robi, to też nie ma co upierać się, aby być razem. Wiem, łatwo powiedzieć. O tym, dlaczego kobiecie mimo wszystko ciężko odejść, będzie innym razem.

Nie jestem po niczyjej stronie

Ani po stronie mężczyzn. Ani po stronie kobiet. Ja po prostu pozwalam facetom być takimi, jakimi są i omijam tych, co do których wiem, że „nie dogadamy się”. Podobnie unikam kobiet, co do których uczciwości mam pewną wątpliwość.

Słusznie niektórzy mogą zauważyć, że „usprawiedliwiam” czasem mężczyzn kosztem siebie czy innej kobiety, która według mnie zamiast winić faceta (być może słusznie), powinna popracować nas sobą. Po co? Wyłącznie po to, że kiedy będzie już mądrą, stabilną, dojrzałą i spokojną wewnątrz dziewczyną, spotka (albo jak kto woli przyciągnie) mężczyznę równie gotowego i odpowiedniego. Jeśli jednak wpadnie na ten „nieszczęsny” typ faceta, to nic się nie stanie. Rozpozna go i bezpiecznie ominie. A może nawet zakocha się, ale kiedy on zacznie zachowywać się nie w porządku, będzie potrafiła odejść.

Nie musisz nikogo zmieniać. Tylko siebie

Wiem, że kusi Cię, aby zmieniać mężczyznę, sprowadzać go na dobrą drogę. Zwłaszcza, jeśli się zaangażowałaś. I to jest już Twój partner. Ale nie ma krótszej i lepszej drogi, jak ta, aby zacząć od siebie. Wtedy bez konieczności naprawiania świata, dostajemy to, co dobre. Wszystko samo przychodzi.

Ani kobieca solidarność, ani sprowadzanie mężczyzny na dobrą drogę niczego nie uratuje, jeśli Ty sama siebie nie uratujesz.

A paradoks polega jeszcze na tym, że te z nas, które mają w sobie bazę i zdolne są siebie ratować, nigdy nie musiały z tych zdolności korzystać. Bo tak to właśnie działa. One same mniej lub bardziej świadomie omijają „podejrzane, ciemne, ślepe uliczki”. Chodzą tylko „szerokimi, szczęśliwymi drogami”, spotykają zwykle godnych zaufania mężczyzn i nie potrzebują korzystać z babskiej solidarności.

 


Podoba Ci się ten wpis?

Udostępnij go znajomym. A jeśli chcesz otrzymywać powiadomienia o nowych artykułach, zapisz się do NEWSLETTERA.

 


Zenbox.pl