Niejedna osoba skojarzy pewnie odpowiedzialność za emocje z koniecznością panowania nad nimi, kontrolowania, trzymania ich na wodzy. Racja, niby dlaczego mielibyśmy pozwalać sobie odreagowywać czy wyładowywać się na innych? Z drugiej strony ignorując, zagłuszając emocje, powstrzymując się od nich, „radząc sobie z nimi”, „zamrażamy” je i blokujemy na stałe, a tym samym zgadzamy się na raniące, surowe traktowanie siebie.
Wkrótce napiszę więcej o tym, jak w zdrowy, konstruktywny sposób radzić sobie z emocjami. Dzisiaj natomiast chciałabym, abyśmy skupili się na dobrze pojętej odpowiedzialności za przeżywane emocje. Niech ona będzie punktem wyjścia. Niech będzie inspiracją do jeszcze innego spojrzenia na siebie.
Dwa rodzaje odpowiedzialności za emocje
1. Konsekwencje, czyli odpowiedzialność dotycząca wpływu na najbliższe osoby
Temat rozpatrywać można z różnych perspektyw. Odpowiedzialność za emocje będzie dotyczyła wszelkich interakcji z otaczającymi nas osobami – z partnerem, współpracownikami, dziećmi. Dziećmi chyba szczególnie – i to nie tylko osobiście w interakcji z nimi, ale również w interakcji z innymi osobami, ale w obecności dzieci. One jak nikt inny są w stanie wziąć nasze emocje na siebie, przejąć za nie odpowiedzialność, oskarżać siebie. Niestety. Już nie mówiąc o sytuacjach trudnych, które mimo wielkiego opanowania rodziców, same w sobie mogą być dla dziecka niezwykle trudne w przeżywaniu (np. rozstanie rodziców).
Relacje dorosły-dziecko
Dziecko, aby czuć się bezpiecznie, postrzega swojego opiekuna jako idealną, silną osobę, z którą relacja zapewnia przetrwanie. Gdyby dziecko miało przyjąć inną racjonalną wersję sugerującą, że rodzic w niektórych sytuacjach jest słaby i myli się, groziłoby to poczuciem wielkiego zagrożenia – skoro osoba, od której jestem zależna/y, nie daje sobie rady, to znaczy, że i moje istnienie jest zagrożone, „zginiemy” oboje.
Jeśli niepokojące sytuacje miały już miejsce, to pozostaje wytłumaczyć dziecku, że nie jest ono niczemu winne. Kiedy powiemy, że coś się z nami dzieje, mamy zły dzień albo mamy wiele swoich rozterek w ostatnim czasie, dajemy sygnał, że to nie jest związane z nim, tylko z nami wewnętrznie.
Jednak chyba rzadko spotykamy się z taką właśnie reakcją dorosłego: „Synu, dzisiaj mam trudny dzień i potrzebuję chwili dla siebie. Dzisiaj nie dam rady zrobić tego z tobą. Dziś nie wyjdziemy na spacer, mimo że bardzo tego chcesz”. Albo: „Przepraszam Cię za moje zachowanie. Za to, że chodzę roztrzęsiony, przeklinam pod nosem i nie zauważam Cię. To nie Twoja wina. Źle się dzisiaj czuję. Dziś nie jestem najlepszym rodzicem”.
To dużo lepsza reakcja od ignorowania dziecka albo dawania słowami lub zachowaniem do zrozumienia, że jest ono współwinne: „Mam zły dzień, jeszcze tylko ty mnie nie denerwuj. Zejdź mi z drogi, zajmij się sobą, idź do swojego pokoju!”
Przeczytaj koniecznie: Dom, w którym można zwariować
Być może skoro jako osoba dorosła tak właśnie reagujesz, to będąc dzieckiem byłaś traktowana podobnie? Tu zwracam uwagę na odróżnienie intencji od faktów. Nawet jeśli dorośli mają czasem najlepsze zamiary, robią coś w dobrej wierze, to nie zmienia faktu, że dziecko interpretuje świat ze swojej perspektywy, z perspektywy swojego momentu w rozwoju poznawczym, emocjonalnym, w jakim się znajduje oraz perspektywy własnych potrzeb. I niestety nie jest tu ważne, jakie intencje miał rodzic, np. do jakiej pożytecznej aktywności chciał je nakłonić siłą, krzykiem lub czego dla jego dobra zabronił. Nie ma tu również miejsca na obranie przez dziecko postawy wyrozumiałości względem rodzica. Dzieci są w tym bardzo szczerze, autentyczne. Swoich wewnętrznych potrzeb i odczuć nie oszukają. Nie potrafią.
Na poziomie fizycznym jest przecież podobnie. Jeśli dziecko nie zostało nakarmione, to żadne argumenty (np. te że rodzic naprawdę nie miał je czym nakarmić), nie zmieniają faktu, że będzie ono głodne. A z perspektywy jeszcze mniejszego dziecka, jest to informacja dla jego psychiki, że pozostaje ignorowane, jego podstawowe potrzeby nie są zaspokojone, jest porzucone. Wysyła sygnały, które spotykają się z brakiem odpowiedzi. Nie tylko przestaje czuć się bezpiecznie, ale jego istnienie jest zagrożone. I żadne argumenty nie pomogą, żadne argumenty nie sprawią, że przestanie być głodne albo mimo braku reakcji otoczenia poczuje się bezpiecznie.
Odpowiedzialność dorosłych to odpowiedzialność wpływania na dzieci. Dzieci, które kiedyś też przecież będą dorosłymi. I nie będą kierowały się swoją „bezpieczną bazą”, jeśli nie dane było im jej stworzyć. Będą natomiast kierowały się emocjami, w stanie których pozostawiano je, nie zapewniając wsparcia w regulowaniu ich. Być może słyszały słowa „wsparcia”, takie jak: „Podnieś się, nie płacz, uspokój się, nie złość się, weź się w garść”. A to niestety nie jest najlepszy sposób radzenia sobie z emocjami, a jedynie sposób na zablokowanie ich i rodzaj szybkiego odcinania się od nich. Odcinanie z kolei powoduje, że ludzie i sytuacje nadal będą te emocje w danej osobie (w dziecku czy później już w dorosłym) wzbudzały, ale dostęp do nich jest już wówczas dużo mniejszy, jeśli nie zablokowany całkiem.
Tak oto wpływamy poprzez własne reakcje emocjonalne na dzieci. Tak też wpływano na nas. Czasem z powodu bezradności opiekunów, czasem ze względu ich na własne blokady i nieumiejętność reagowania na emocje drugiej osoby, często nieświadomie albo wręcz w dobrej wierze.
Podsumowując, powinniśmy unikać sytuacji sprzyjających przejmowaniu przez dziecko odpowiedzialności za emocje dorosłych. Dajmy też dzieciom większe przyzwolenie na przeżywanie ich emocji. Próbujmy jednak zrozumieć, co się pod tymi emocjami kryje. Co dziecko przez swoją reakcję chce nam powiedzieć? Czego tak naprawdę potrzebuje?
Relacje dorosły-dorosły
Z relacjami między dorosłymi jest podobnie, chociaż to zupełnie inny moment życia. Inna podatność na zranienia. Pamiętajmy jednak, że w relacjach z innymi dorosłymi możemy aktywować ich stany emocjonalne z dzieciństwa (zwłaszcza te „zamrożone” czy odcięte emocje, o których pisałam wcześniej). Nawet osoby, które mają silną „bazę wewnętrzną”, mogą odczuwać potrzebę reagowania na nieprzystające do sytuacji emocje i zachowania innego dorosłego. Wchodzą tym samym w różne role, czując na sobie odpowiedzialność, wyznaczając sobie jakieś zadania z tym związane. Niektórzy wybuchają, inni wycofują się, zaczynają „chodzić na palcach”, jeszcze inni chcą być „ratownikami”. Reakcji może być pewnie wiele.
Tak bywa choćby w relacji partnerskiej. Pamiętajmy, że partnera również nieopatrznie kształtujemy, zmieniamy. Raczej rzadko tłumaczymy swoje zachowanie, biorąc odpowiedzialność za emocje (to mnie się dzieje, to we mnie są te emocje), a zamiast tego rozładowujemy je na najbliższej osobie lub w obecności bliskiej osoby tak, aby czuła, że jest za te emocje odpowiedzialna (np. przyczyniła się do nich albo mogłaby im jakoś zaradzić, a tego nie robi).
Może znacie przypowiastkę o tym, jak to żona do męża (lub mąż do żony) z wyrzutem i pretensją w głosie mówi: „Jak cię poznałam, byłeś inny!” Na co w odpowiedzi słyszy: „Zobacz, jaką osobą stałem się przy tobie. Jakim mnie uczyniłaś…”.
Nie zarażajmy najbliższych osób swoim napięciem. Nie delegujmy ich do zadań, które rozwiązać w sobie powinniśmy sami (ewentualnie z pomocą terapeuty). Nie prowokujmy do odgrywania ról ani do odkrywania ich najciemniejszych stron, które też być może w sobie noszą od lat, a które nie są związane bezpośrednio z nami. Nie uczmy ich reakcji, które są tylko fałszywymi obronami, mającymi na celu poradzić sobie z atakiem czy przerzucanymi na siebie emocjami. Bierzmy odpowiedzialność za swój stan psychiczny, za swoje emocje. Nazywajmy je tak, aby osoby z otoczenia wiedziały, że nie są przyczyną tych emocji (ewentualnie jedynie wyzwalaczami, emocji, które i tak już w nas są), ale również po to, abyśmy sami siebie usłyszeli, mieli z własnymi emocjami kontakt: „Jestem smutna, jestem rozczarowana, jestem zła. Mała rzecz, obojętna w innej sytuacji, dziś będzie mnie wyprowadzała z równowagi. Muszę mieć tego świadomość”. (Przypominam, że o głębszym radzeniu sobie z emocjami wkrótce napiszę).
No właśnie. I tu dochodzę do drugiego punktu…
2. Wyzwalacze, czyli odpowiedzialność dotycząca interpretowania przyczyn swoich emocji i odpowiedzialność radzenia sobie z nimi
Czasem wydaje nam się, że to jakaś konkretna osoba (dziecko, partner, szef), jej zachowanie (zwrócenie nam uwagi, zaniedbanie przez nią czegoś, krzyk) albo sytuacja (pogoda, korek, konieczność podjęcia decyzji, presja czasu, itp.) wywołują nasze emocje. Trzeba jednak pamiętać, że nawet jeśli rzeczywiście okoliczności w danym momencie wpływają na nas, to warto spojrzeć na sprawę z dystansu. Często okazuje się, że to nie konkretne osoby są powodem naszych emocji, a jedynie wyzwalają one to, co w nas i tak już jest. Co jest w nas już od lat.
Podam dwa przykłady dla zobrazowania, w jaki sposób osoby i okoliczności mogą być wyzwalaczami emocji, które i tak już w nas są.
Przykład 1.
Jeżeli pewien mężczyzna irytuje się zawsze, kiedy jego partnerka wypowiada swoje zdanie (zwłaszcza inne niż jego zdanie), to może jej wiele zarzucić: „Mogłabyś choć raz zaakceptować moje zdanie bez prawienia morałów. Nigdy nie zaakceptujesz mnie takiego, jakim jestem”. W końcu przecież partnerka mogłaby sprawić mu tę przyjemność i przemilczeć swoje opinie. „Dla jego dobra”.
Ostatecznie pewnie jakoś to sobie wyjaśnią, może obrażą się albo pokłócą, a potem pogodzą. Jednak ów mężczyzna mógłby w odosobnieniu „wrócić do siebie” i zastanowić się, dlaczego ta sytuacja wywołuje w nim tak silne emocje? Jakie to są emocje? Co one mu przypominają? (Rodzaj nacisku z zewnątrz? Brak uwagi ze strony otoczenia? Nieliczenie się z jego zdaniem? Potrzeba akceptacji, o którą walczy?)
Jak bardzo silne są te emocje? Jak bardzo nie chce ich czuć, a co za tym idzie, jak duży opór dla ich zaistnienia stwarza? Jak bardzo potrzebuje, aby otoczenie w taki, a nie inny sposób pomagało mu „radzić sobie” z nimi? Na czym polegałoby samodzielne poradzenie sobie?
Jeśli jego partnerka w tym momencie nie wpisuje się w tryb jego „radzenia sobie”, to czy ona wywołała jego nieprzyjemne odczucia? Czy to przez nią (przypisanie winy) tak właśnie się czuje? Czy może raczej jej reakcja (przeciwstawianie zdania na jakiś temat) wyzwoliła jedynie emocje, które on i tak już w sobie ma?
Przykład 2.
Jeśli pewna kobieta denerwuje się, ponieważ jej partner nie wraca długo z imprezy firmowej (W artykule „Rozgrywki w związku – nie daj się sprowokować” pisałam, jak można zareagować, aby rozstrzygnąć tę sprawę z partnerem), to mogłaby zarzucić mu, że jest nieodpowiedzialny – w końcu przecież obiecywał, że o tej porze będzie już w domu. Trzeba to będzie na spokojnie z nim wyjaśnić. Owa kobieta mogłaby jednak zastanowić się, dlaczego ta sytuacja wywołuje w niej tak silne emocje? Jakie to są emocje? Co one jej przypominają? Jak bardzo są silne? Jak bardzo nie chce ich czuć, a co za tym idzie, jak duży opór dla ich zaistnienia stwarza?
Skoro emocje te w niej są, to nawet gdyby partner wrócił i zasypał ją zapewnieniami oraz oznakami miłości, może być to miłe, może jej nawet doraźnie pomóc, jednak zwykle nie rozwiązuje problemu. Minie trochę czasu, a ona nadal w podobnych sytuacjach nie będzie spokojna.
Odpowiedzialność polegałaby tutaj na uznaniu, że to nie osoby, sytuacje i okoliczności są powodem, przyczyną emocji, a jedynie wyzwalają takie emocje i wprowadzają w tryb funkcjonowania, który i tak już w sobie mamy, jest on nam w jakiś sposób znany.
Oznacza to również, że wszystkie te osoby, sytuacje i okoliczności mogą w bardzo określony sposób doraźnie pomagać nam „radzić sobie”, ale ostatecznie żadne nie rozwiążą problemu. Dostęp do emocji, które aktywowały się w danej osobie kiedyś, ma dziś tylko osoba, której one dotyczą.
Reakcja emocjonalna
Odpowiedzialność za emocje oznacza zatem odpowiedzialność za reakcję, czyli powstrzymanie się od przelewania emocji na innych, ale pozwolenie sobie, a nawet skłonienie siebie do odtworzenia, zrozumienia i przeżywania tych emocji, aż zostaną ukojone i zaczną naturalnie odpływać, co nazwać możemy „powrotem do siebie” czy zwiększaniem kontaktu ze sobą.
Sposób radzenia sobie z emocjami
Odpowiedzialność za emocje oznacza też odpowiedzialność za sposób radzenia sobie z nimi, czyli przekierowanie uwagi na siebie, a nie szukanie rozwiązań na zewnątrz (np. szukając odpowiedniego partnera, czekając aż on się zmieni albo „radząc sobie” poprzez zaciśnięcie zębów, wzięcie się w garść, nie dopuszczając do głosu emocji).
Ktoś powie: „Niektórzy ludzie robią nam krzywdę, dlatego nie można brać całej odpowiedzialności na siebie!”. Racja. Są sytuacje takie jak np. przemoc, które nie pozostawiają wątpliwości. W innych okolicznościach, wymagających interpretacji, ciężko jest czasem określić, czy to osoba z zewnątrz zawiniła (bo np. wyraża zdanie inne niż moje, „prawi morały”), czy może we mnie jest wrażliwość na tę sytuację, a zatem odpowiedzialność za emocje również leży po mojej stronie. Wówczas można uznać, że ktoś kiedyś prawdopodobnie skrzywdził mnie, wyzwalając takie emocje i pozostawiając mnie z nimi, ale to nie jest osoba, której dziś to zarzucam.
Dlatego stawianie granic otaczającym nas osobom czy wyrażanie oczekiwań, to zupełnie inny temat. Czasem reakcje są niepotrzebne, a czasem wręcz konieczne. Nie zmienia to faktu, że należy robić to w „kontakcie ze sobą”, a nie zwiększymy tego kontaktu i nie będziemy w stanie rozeznać się w sytuacji bez przekierowania uwagi na siebie.