Miniony rok skłania mnie do refleksji, która co jakiś czas (a przecież już nie po raz pierwszy) wraca jak bumerang: Gdybym wiedziała, co mnie czeka, ile wyzwań, ile kroków trzeba będzie wykonać, ile trudu włożyć, żeby przejść odcinek drogi, przeżyć choćby te 365 dni, chyba usiadłabym sobie odpocząć. Przeraziłaby mnie już sama myśl, ile jest do zrobienia.
Nie spodziewałabym się, że mam w sobie tyle energii. Każdy z nas ma. Ileż razy trzeba wstać z łóżka, zjeść śniadanie i ruszyć. Ile trzeba przeczytać, ile napisać. Ile słów wypowiedzieć. Ile razy parkować, robić zakupy, stać w kolejce. Ile razy zmywać makijaż. Ile razy matka karmi dziecko, tłumaczy, pokazuje, uczy, ile razy każdy z nas przygotowuje się do świąt. Ile razy wszystko od nowa.
A zanim cokolwiek zrobimy, potrzebne są decyzje. Trzeba wziąć pod uwagę milion rzeczy. Analizować, wybierać. Zwłaszcza dzisiaj, kiedy ten wybór jest duży i potrzeba równie dużej świadomości, rozeznania się w temacie i zdobycia wiedzy. To wszystko wymaga energii i czasu.
Jak to dobrze, że nie mam zdolności patrzenia przed siebie, przewidywania przyszłości. To by mi zdecydowanie zaszkodziło. Zwłaszcza że wiele z tych rzeczy nie prowadzi do zadowolenia, z wielu dróg trzeba będzie zejść. Dopiero z perspektywy czasu widzimy, że podjęliśmy wysiłek nie wart swojej ceny. To dodatkowe osłabienie motywacji. Weźmy za przykład związek budowany latami, a kończący się rozwodem. No komu by się chciało w niego inwestować…
Lubię planowanie, bo daje pewien rodzaj spokoju, pozwala przygotować się, nie działać pod wpływem presji, a w dodatku planowanie przyjemnych rzeczy przedłuża cieszenie się nimi.
Jednak to nasze planowanie, to chyba maksimum tego, co człowiek jest w stanie przewidzieć (próbować przewidzieć), do czego, może się przygotować, a namiastka tego, co faktycznie będzie miało miejsce. Rzeczywistość przekracza wyobrażenia. Już nie mówiąc o tym, że czasem zmienia bieg wydarzeń.
Wiem, że każde nowe wyzwanie będzie wymagało ode mnie czasu, pracy, energii. Spodziewam się, że wiele czasu, pracy, energii. Jednak nie da się na to przygotować. Ani zrozumieć zawczasu.
Człowiek sobie siedzi i myśli, a tu odpowiedzi przychodzą same. Chociaż nie wiem, czy tak do końca same. Przecież ileś kroków musiałam wykonać, żeby któregoś dnia jakby przypadkiem trafić na słowa Richarda Rohra:
Ale powtarzam: nie próbuj robić tego przy pomocy rozumu; po prostu zacznij działać. Jeśli to zrobisz, zrozumiesz o co mi chodzi. Tego problemu nie da się rozwiązać w głowie, ale w trzewiach, w całym ciele (włącznie z głową, lecz nie od niej masz zacząć).
(…) Najpierw dokonujesz poświęcenia, a dopiero potem zaczynasz rozumieć, nigdy odwrotnie. W przeciwnym razie wpadniesz w pułapkę rozumu i znajdziesz wiele powodów, które nie pozwolą ci się poświecić, w rezultacie czego nigdy nie wykonasz tego skoku.
Najpierw muszę zacząć działać, a dopiero potem zrozumiem.
Człowiek to się w życiu musi umęczyć :). Taka refleksja na koniec dobrego 2017 i początek równie kuszącego, bo nieprzewidywalnego i jeszcze niezrozumianego 2018.
Jutro znowu trzeba będzie spuścić nogi z łóżka i wstać. A większy sens zrozumiem w pełni jak zawsze dopiero za jakiś czas.